Obecnie słowo „inicjacja” kojarzy się raczej negatywnie. W potocznym rozumieniu odnosimy go do takich zjawisk jak zbyt wczesne i przez to szkodliwe kontakty seksualne lub kontakty z używkami: alkoholem, papierosami czy narkotykami. Mogą to być też prymitywne rytuały ludów pierwotnych. Czy możemy takie zachowania wykorzystać w wychowaniu naszych dzieci? A może sami jako rodzice potrzebujemy, by nas ktoś sprawdził i potwierdził, że nadajemy się do swojej roli?
Pobierz treść artykułu do czytania off-line:
Jak można rozumieć inicjację?
Termin „inicjacja” wiąże się z takimi pojęciami jak „wtajemniczenie” (łac. initiatio) oraz „początek” (łac. initium). Jest to więc rozpoczęcie określonej czynności, procesu lub działania. W ujęciu relacji międzyludzkich w ten sposób możemy nazwać ceremoniał przyjęcia nowego członka do grupy.
Jeżeli myślimy o procesie rozwoju człowieka to odnosimy się do kolejnych etapów dorastania i dojrzewania w kontaście relacji społecznych. Zmiany te potwierdzają zdobyte nowe doświadczenia. W społeczeństwach pierwotnych takie obrzędy potwierdzały fakt przyjęcia do społeczności dorosłych czyli na przykład chłopiec po przejściu próby traktowany był jako dorosły mężczyzna.
Na znaczenie inicjacji wpływ ma również, kto o niej decyduje. Miejsce i czas narzucają ci, którzy tworzą określoną społeczność. Kandydat zwykle o próbie nie wie i nie ma wpływu na jej przebieg. Poddaje się woli grupy i przez to również wystawia się na ryzyko. To ostatnie również ściśle wiąże się z omawianym zagadnieniem. Inicjacja zawiera w sobie element niepowodzenia to znaczy istnieje określone prawdopodobieństwo, że poddawany próbie nie sprosta. Prawdopodobieństwo porażki zwykle przekłada się na intensywność relacji pomiędzy pełnoprawnymi członkami społeczności. Im wyższe wymagania tym silniej utożsamiamy się z tymi, którzy podobnym trudnościom sprostali.
Z punktu widzenia socjologicznego zjawisko inicjacji jest jednym z elementów tworzących trwałe relacje pomiędzy członkami grupy. Czasem jest to zjawisko wykorzystywane świadomie, a czasem wynikiem naturalnych zależności. Dużo łatwiej o solidarność zawodową w takich grupach jak lekarze, prawnicy czy wojskowi. Uzyskanie odpowiedniego tytułu, który uprawnia do wykonywania zawodu, okupione jest trudem i poświeceniem. Przejście tego procesu daje poczucie wyjątkowości i dumę z przynależności do grupy równie wyjątkowych osób. Wspólny trud sprawia, że stajemy się w swoich oczach podobni do siebie. Mamy dostęp do pewnej tajemnicy, która pozawala nam sądzić o innych jako o „braciach/siostrach”. W tych przykładach bariery tworzone są głównie przez przepisy prawa. Jednak nie przeszkadza to, by je świadomie podnosić. W ramach różnych zawodów powstają przecież stowarzyszenia i grupy zrzeszające członków. Przynależność i korzystanie z przywilejów okupione jest jednak „opłatą początkową”.
Negatywne doświadczenia
Po drugiej stronie tego pojęcia są również i czarne scenariusze: przynależność rasowa, ideologiczna, płciowa. Za tym kryje się kawał ciemnej historii i krzywd wyrządzonych drugiemu człowiekowi. Kolor skóry uprawniał do tego, by poniżać lub nawet pozbawiać życia drugiego. Lepsze urodzenie dawało przepustkę do tego, by uzyskiwać przywileje kosztem tych, którzy takiego „szczęścia” nie mieli. Czy takie przykłady świadczą o tym, że inicjacja jest złem? Nie. Za nimi stoi pogarda dla drugiego człowieka. Przynależność grupowa była jedynie wymówką. Dawała proste uzasadnienie do przekonania, że jest się lepszym od drugiego; że jest się lepszym kosztem drugiego. Była narzędziem wykorzystanym w określonej walce. I wcale nie należy do historii. Również dziś możemy znaleźć w naszym życiu społecznym wiele przykładów, w których ludzie gardzą sobą tylko dlatego, że nie nie są wyznawcami tej samej teorii.
Nie dostrzegamy jej, ale potrzeba istnieje
Choć obecnie świadome wykorzystanie inicjacji w procesie wzrastania człowieka traktowane jest jako zjawisko egzotyczne, nie oznacza wcale, że jej przydatność przeminęła. Dowodem na prawdziwość tego stwierdzenia jest powszechne dążenie dorastających ludzi do uzyskania potwierdzenia swojej dorosłości, poszukiwanie wyzwań i nowych doświadczeń. Również wspomniana wcześniej negatywna inicjacja z wykorzystaniem na przykład używek, ryzykownych zachowań i łamania prawa, zbyt wczesne kontakty seksualne, sugerują, że takie wyzwania są naturalnym etapem rozwoju. Inicjatywa jednak w takich przypadkach jest po stronie młodych, którzy nie są w stanie nadać jej twórczego charakteru. Sięgają po rozwiązania najprostsze i łatwo dostępne, które proponują rówieśnicy lub przypadkowe środowisko.
A może by tak w rodzinie?
Pomysł wykorzystania inicjacji w dorastaniu człowieka nie jest nowym. Głównie dlatego, że rodzina wydaje się być naturalnym środowiskiem, które może budować pozytywne wyzwania. Nie jest oczywiście miejsce jedynym, ale to dzięki niej budujemy swoje poczucie tożsamości. W niej zaczynamy się uczyć swoich ról społecznych takich między innymi jak bycie kobietą lub mężczyzną, bycie ojcem lub matką. Co ciekawe, nasze dzieci przechodzą kilka inicjacji, w które sami je wprowadzamy. Do takich rytuałów należą zwyczaje wynikające z tradycji chrześcijańskiej. Pierwsza komunia, bierzmowanie, ceremonia ślubna dopuszczają nas do nowej rzeczywistości. Po nich możemy uczestniczyć w całej Mszy Świętej, stajemy się dorośli, przypieczętowujemy na całe życie związek z drugą osobą.
No tak, ale jeżeli spojrzymy na to co dzieje się wokół nas, to widzimy, że coraz częściej, tak to nie działa. Komunia jest okazją do wystawnej imprezy, bierzmowanie dla wielu młodych to ostatni dzień w kościele, a ślubowanie zamiast „… aż do śmierci” brzmi „… aż nie znajdę lepszej okazji”.
W takim razie inicjacja nie działa?
Świat wokół nas zmienia się bardzo szybko. Nie zmieniamy się jednak my sami jako ludzie. Właściwie to zostaliśmy już jedynym „archaicznym wynalazkiem”. Sama potrzeba przynależności i jej konieczność potwierdzenia została. Ewolucja potrzebuje znacznie więcej czasu na wprowadzenie zmian. Dawne zwyczaje przestały działać, bo grupa, która je tworzyła przestała być atrakcyjna lub zupełnie przestała istnieć. Przykłady inicjacji, które podałem, wiążą się z wyznawaniem wiary. Głównie też z tradycją czyli były powtarzane, bo tak robili nasi poprzednicy. Tradycja jednak przestała mieć znaczenie i grupa się rozpadła. Wierność małżeńska nie jest wartością, bo została zakwestionowana. W wyniku czego przynależność do takiej grupy nie jest już atrakcyjna. Kogo dziś pociąga przykład pary, które obchodzi złote gody? Taki obraz to raczej starość, przeszłość, która nikogo nie pociąga. Nie ma na nią miejsca w naszym otoczeniu.
Bardzo znaczącym przykładem rozpadu takich więzi są te, które łączyły ojców z dziećmi. Początkiem tego procesu była rewolucja przemysłowa. Spowodowała ona, że mężczyźni, którzy jednocześnie byli ojcami, masowo opuszczali rodziny, by zarabiać na utrzymanie w fabrykach. W stosunkowo krótkim czasie zaczął zmieniać się modeli funkcjonowania rodziny. Mężczyźni znikali z horyzontu swoich dzieci.
Po tym przyszły dwie wojny światowe. Do walki szli głównie mężczyźni i to oni głównie ginęli. Skala tego zjawiska był ogromna, bo ofiary liczmy przecież w milionach. Praktycznie zniknęło jedno pokolenie. Życie jednak toczyło się dalej i ojców w domach zaczęły zastępować matki. Przejęły role, które do tej pory pełnili mężczyźni.
Brakuje wzoru ojca
Skutki tych zmian obserwujemy do dziś, głównie właśnie w postaci braków. W naszej kulturze nie ma powszechnie akceptowanego wzoru ojca. Mamy trudność w zdefiniowaniu kim powinien być dla żony, matki, dzieci. Jakie powinien pełnić funkcje w rodzinie, a jakie w społeczeństwie?
Kim jest lub kim chcemy żeby była dobra matka? Jesteśmy to w stanie opisać. A kim jest dobry ojciec? Czym powinien wyróżniać się w społeczeństwie? Zrób sobie takie ćwiczenie. Wypisz na kartce kilka cech, którymi powinien wyróżniać się ojciec. Jak skończysz, to pomyśl, której z nich nie powinna mieć Twoja córka jako przyszła matka. Mnie wychodzi, że nie ma żadnej takiej. W drugą stronę to ćwiczenie jest znacznie łatwiejsze.
Prób na odbudowanie tego wzoru jest kilka. Jednym z nich jest dosyć powszechny wzór ojca do „zadań specjalnych”, ojca-strażaka. Zadań tego typu jest jednak mało w życiu rodziny więc jego aktywność ogranicza się właściwie tylko do zarabiania pieniędzy. Po pracy odpoczywa i przygotowuje się do kolejnego dnia walki. Reszta jest po stronie żony i matki.
W nurcie opozycyjnym do takiego modelu pojawił się pomysł na „tacierzyństwo”, które jest próbą przeniesienie na ojca tych ról, które pełni matka. I oczywiście nie chodzi o to, że przewijanie pieluch jest mało męskie. Problem tkwi w tym, że naśladując nie tworzymy nowego.
Gdzieś pomiędzy tymi skrajnymi przykładami pojawiaj się jednak coraz więcej prób odbudowania wzoru ojca.
Trzeba taki wzór tworzyć samemu
Skoro nie ma wzorów, do których możemy się odwołać, trzeba je tworzyć samemu. By jednak były one atrakcyjne, powinny być budowane przez ludzi autentycznych i wiarygodnych. Takich, którzy żyją wartościami, do których chcą zaprosić nowego członka. Bez tego powstaje dwuznaczność, na którą młodzi ludzie są bardzo wyczuleni. Konieczny jest również czas, by zbudować odpowiednie relacje. Pozwolą one na dostosowanie wtajemniczenia do możliwości i oczekiwań obu stron. Naturalnym środowiskiem, które nadaje sens wyzwaniom, może być wspólnota religijna i narzucane przez nią praktyki. Wspólnota rozumiana jednak jako sposób na życie oparty na wewnętrznych przekonaniach. Nie jest to jednak jedyna możliwość i warto szukać takich, które będą zgodne z naszymi wewnętrznymi przekonaniami.
Warto jeszcze wspomnieć o jednym aspekcie takich prób. Tym, który wiąże się z negatywnymi doświadczeniami z historii, o których wspomniałem wcześniej. To, w jakim kierunku potoczy się budowana integracja, zależy od naszych intencji. Dla mnie budowanie męskiego świata jest po to, by dzięki temu lepiej i skuteczniej wypełniać swoją rolę ojca i męża. Nie można służyć komuś skutecznie, jeżeli się najpierw nie zapanuje nad sobą. Nie można oddać czegoś (czasu, miłości, umiejętności itp), jeżeli tego nie posiadamy i nie zbudujemy wcześniej.
Przykład inicjacji — ekstremalne wyzwania
Sposobem na umacnianie więzi z dziećmi mogą być wspólne wyzwania. Ich ekstremalność czyli wysoki stopień trudności niesie ze sobą wymagany w inicjacji element niepowodzenia. Trzeba się do nich przygotować. Ich realizacja wymaga również sporego wysiłku. Nasz rodzinny przykład jest propozycją typowo męską z prostego powodu. Mamy na razie doświadczenia tylko z wychowywania chłopaków. Przed nami dopiero te związane z dorastaniem małej kobiety.*
Podstawowym celem Ekstremalnej Drogi Krzyżowej jest rozwijanie męskości i promowanie jej jako sposobu na życie i doświadczania wiary. Jest również wyzwaniem bardzo trudnym i wymagającym przekroczenia siebie. Spełnia więc wszystkie warunki, by wykorzystać ją również jako pomysł na inicjację dziecka. Wprowadzanie w świat dorosłości i męskości.
Początek pomysłu na próbę
Inspiracją do tego pomysłu był dla mnie fragment książki „Dzikie stwory. Sztuka wychowania chłopców” Stephena Jamesa i Davida Thomasa. Zgodnie z nim inicjacja jest nieodłącznym etapem rozwoju każdego dorastającego chłopca. Poszukuje on aktywnie możliwości, w których będzie mógł potwierdzić swoją kształtującą się dorosłość. Jest to również moment przejścia ze świata dziecka do świata dorosłych. W związku z tym stopień trudności tego doświadczenia decyduje o sile poczucia przynależności do nowej grupy. Jeżeli przegapimy ten moment, to i tak próba się odbędzie, jednak punktem odniesienia będą najpewniej starsi koledzy. Młodzi chłopcy będą jednak testowali swoją męskość w takich nowych doświadczeniach jak palenie papierosów, alkohol czy przemoc i łamanie prawa.
Zasady, w których odbywa się zadanie
W skrócie chodzi więc o stworzenie rytuału, po przejściu którego chłopiec będzie mógł spojrzeć w lustro i poczuć, że zrobił coś wielkiego i dobrego. Suma takich doświadczeń stanowi podstawę do budowania pozytywnego obrazu samego siebie. By to się stało, próba musi mieć odpowiedni stopień trudności. Musi nieść w sobie realne ryzyko niepowodzenia i wykraczać poza ogólnie przyjęte zachowania. Dzięki temu zaliczenie wyzwania budzi zwykle podziw otoczenia, a tym samym sprawia, że jest ono atrakcyjne dla młodego człowieka. Wystawiać na próbę na ogół łatwiej jest ojcu. Jako mężczyzna ma większe predyspozycje do ponoszenia ryzyka. Chętnie dzieli się też takimi doświadczeniami z dziećmi.
Moje doświadczenia
Pierwszą Ekstremalną Drogę Krzyżową w nocnym wydaniu, którą przeszedłem z najstarszym z synów, pamiętam bardzo dobrze. Obaw miałem sporo więcej niż przed moją samodzielną wyprawą, kiedy byłem na nogach ponad 90 km. Za każdym jednak wyjściem przekonuję się, że to nie moi synowie nie dorastają do wyzwań, ale moje postrzeganie ich dorosłości nie jest adekwatne. Obecnie wokół naszych nocnych wypraw jest taka atmosfera, że zgody na uczestnictwo dopominają się kolejni chłopcy w coraz młodszym wieku. Warunkiem zaliczenia egzaminu jest samodzielne przejście trasy EDK w nocy. To chłopcy sami decydują o tym, kiedy są gotowi. Zdarzają się też próby, które kończą się zejściem z trasy przed jej zakończeniem. Jeżeli tak się zdaży, to próbujemy dalej i szukamy sposobu jak sobie poradzić z wyzwaniem. Jednak na kolejną szansę trzeba czekać aż cały rok.
Oczekiwanie na powrót
Noc, w której z żoną czekamy i obserwujemy z boku wysiłki chłopaków, kosztuje nas sporo. Chwile wyczekiwania ciągną się w nieskończoność. Kolejne doświadczenia przychodzą już łatwiej, bo powoli dociera do nas, że w tym układzie, to rodzice dostrzegają dorosłość swoich dzieci jako ostatni. Jednak zawsze jest niepokój, czy sobie poradzi. Każdy z nich jest inny, inaczej znosi wysiłek. Zawsze w drogę wyrusza ten jedyny, najbardziej ukochany i wypieszczony.
Na końcu drogi czeka pamiątka: nieśmiertelnik z wygrawerowanym cytatem ze Starego Testamentu*, krótkim wyjaśnieniem imienia obdarowanego oraz rokiem, w którym odbyła się próba.
Wręczam go dziecku na schodach klasztoru w Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam kończy się droga krzyżowa. Zawsze łączy się to z niesamowitym wzruszeniem, satysfakcją i dumą. Po obu stronach. Moment, w którym możemy poczuć, że sensem naszego życia jest dokonywanie wielkich czynów, a granice naszych możliwości albo nie istnieją, albo są bardzo daleko. Jest to też czas, w którym przypominam sobie, jaki jest sens codziennych zmagań i trudności rodzicielskich. Mam możliwość towarzyszyć drugiemu człowiekowi na drodze do dorosłości, w stawaniu się człowiekiem w głębokim znaczeniu tego słowa.
Budowanie męskiego świata
Jest to też doświadczenie, które buduje nasze poczucie tożsamości. Mężczyźni, a przynajmniej ci, których znam, budują relacje między sobą poprzez doświadczenia. Najlepiej by były to chwile, w których jesteśmy ze sobą tacy, jakimi jesteśmy naprawdę, bez udawania. Dzieje się tak, gdy poddajemy się nieziemskiemu zmęczeniu, w którym możemy być dumni z tego, co robimy. Znacznie trudniej o nie w rozmowach, zapewnianiu, opowiadaniu. Wykluwają się w tych ciągnących się kilometrach próby. Niesamowite jest, że można iść przez dwanaście godzin i zamienić ze sobą jedynie kilka słów. Mężczyźnie to jednak wystarczy, by dowiedział się kto jest obok niego.
A kiedy nad ranem cali sztywni ze zmęczenia ledwo wysiadamy z samochodu pod domem, w drzwiach czeka osoba, która najpiękniej potrafi docenić ten wysiłek. Oczywiście martwi się, ale też podziwia.
Można zamknąć się w swoim bezpiecznym świecie, uwierzyć w to, że za oknem czai się zagrożenie i wzruszać się filmami o bohaterskich czynach. A można tak żyć, że na wspomnienie tych najpiękniejszych chwil będzie się kręcić łza w oku. Oczywiście wymaga to wyjścia ze strefy komfortu. To boli, ale każde narodziny wiążą się z ogromnym wysiłkiem i zagrożeniem.
* Cytat ze Starego Testamentu zawsze jest taki sam: „Jakże chciałbym cię zaliczyć do synów i dać ci przepiękną ziemię, najwspanialszą pośród posiadłości narodów! Myślałem: będziesz Mnie nazywał: „Mój Ojcze!” i nie odwrócisz się ode Mnie.”
*Gdybyś chciał poczytać jak wyglądają inicjacje z punktu widzenia ojca czterech córek, to zobacz do książki Szymona Grzelaka „Dziki ojciec. Jak wykorzystać moc inicjacji w wychowaniu”.
Bardzo fajny pomysł
Dziękuje 🙂